piątek, 05 sierpnia 2016

Trudno na Białym


O wyprawie na północny-wschód Rosji, do Karelii, pisaliśmy w artykule: Po Morzu Białym.

Trzech mieszkańców Trójmiasta wybrało się na zimowy marsz na nartach, z saniami. Cel: zachodni brzeg (Karelski) Morza Białego – od Zatoki Kandałaksza, między Półwyspem Kolskim a Karelią, na południe.

Warto przypomnieć, że uczestnicy stanowią nie lada grupę, w której średnia wieku wynosi ponad 60 lat. Ale zwykła średnia nie daje pełnego obrazu wieku uczestników. Najstarszy polarnik, Krzysztof Paul, ma 79 lat. Krzysztof Dowgiałło – lat 76. Zaś najmłodszy uczestnik wyprawy, Jan Faściszewski, 26 lat.

Ekipa wczoraj rano wróciła do Polski.

– To była moja najtrudniejsza wyprawa polarna – przyznaje Krzysztof Paul. A Gdańszczanin ma już na swoim koncie kilka polarnych „wycieczek”. Przeszedł m.in. po zamarzniętej Zatoce Botnickiej oraz jeziorze Inari w Finlandii. Z południa na północ przemierzył norweski płaskowyż Hardangervidda. Dotarł też na Biegun Północny, podczas wyprawy „last degree”.

Piękna pogoda i niełatwy teren do pokonania


Ale od początku. Kilkudniowa podróż z Polski do Karelii – samochodem, autobusem, pociągiem. Ekipa, zgodnie z planem, wysiadła na stacji Zielenoborskij. Od razu okazało się, że punkt startu trzeba przesunąć. W bezpośrednim sąsiedztwie stacji (około 2 kilometrów) znajduje się zatoka Morza Białego. Woda jednak nie była zamarznięta.

Na rzece wpadającej do zatoki stoi tama. Poniżej tamy woda niezamarznięta, stosunkowo ciepła i stąd kawał morza bez lodu.

Podróżnicy postanowili odjechać taksówką bagażową kilkanaście kilometrów na południe i przy okazji podpytać kierowcę, gdzie można bezpiecznie zejść na zamarzniętą taflę morskiej wody. I tak trafili do miejscowości Liesozawodskij. Marsz rozpoczęli 26 marca.

– Cały czas natykaliśmy się na otwarte morze. Musieliśmy wchodzić w głąb lądu, na dwa, trzy kilometry. Ale i tu jeziora, i rzeki nie wszystkie były pozamarzane. Bardzo dziwne stosunki wodne. A temperatury przecież dochodziły do minus 20 stopni Celsjusza. Musieliśmy kluczyć, halsować – relacjonuje Krzysztof Paul, korzystając z żeglarskiej terminologii, bo jak podkreśla, przede wszystkim jest żeglarzem.

Planowana trasa. Faktycznie marsz rozpoczęto nieco na południe i zakończono nieco na północ od zaznaczonych punktów

Najtrudniej było czwartego i piątego dnia marszu. Polarnicy poruszali się z prędkością około jednego kilometra na godzinę. Dopiero pod koniec trasy pojawił się ładny, gładki lód, nieco przyprószony śniegiem – warstwa około 15-centymetrowej grubości.

– Przez cały marsz nie spotkaliśmy żadnego człowieka. Całkowita pustka. Za to mogliśmy oglądać foki wylegujące się w słońcu – opowiada Krzysztof Paul.

W trakcie wyprawy Polacy mieli dobrą, słoneczną pogodę, nie licząc dwóch dni z chmurami i opadem śniegu. Za to przez większość dni wiał wiatr, choć z różnych kierunków. Ekipa poruszała się na nartach, ciągnąc sanie ze sprzętem. Jak przyznaje Krzysztof Paul, od noclegu w przyciasnym namiocie woleli, nadarzające się raz na jakiś czas, letnie chaty rybackie stojące na brzegu.

Ekipa w komplecie. Razem wszyscy uczestnicy mają 181 lat


Po 13 dniach wędrówki Polacy dotarli do miejscowości Kuziema, około 40 kilometrów na północ od miejscowości Kem, do której początkowo planowali dojść.

– Zrobiliśmy około 300 kilometrów. Więcej niż planowaliśmy, przez to kluczenie, wchodzenie na brzeg, omijanie otwartej wody nie tylko na morzu, ale też jezior i rzek – opowiada Krzysztof Paul i dodaje: – Chciałem szczególnie podkreślić rolę Janka Faściszewskiego. Nie tylko torował drogę, ale na tej wyprawie bardzo liczył się jego wzrok. Widział na tak duże odległości, na jakie ja widziałem 54 lata temu. Dzięki temu mieliśmy mniej kluczenia.

 

autor: Jakub Karp

 

 

Drukuj PDF