08 marca 2013
Hardangervidda zimą
Słowo Hardangervidda oznacza wietrzny, trudny rozległy płaskowyż. To również nazwa ażurowych haftów wytwarzanych w tych rejonach (fot. Forum Extremum)
Michał Jasieński, Marcin Klisz i Maciej Żyto są na finiszu swojego marszu. Wyruszyli w niedzielę 3 marca ze stacji kolejowej Finse, leżącej w północnej części płaskowyżu. Jutro najprawdopodobniej dojdą do asfaltowej drogi w pobliżu schroniska Haukeliseter. Przecięli Hardangerviddę z północy na południe. Prawdopodobnie to dotychczas jedyni Polacy, którzy przeszli przez płaskowyż nie na nartach, ale na rakietach śnieżnych.
Hardangervidda to największy w Europie płaskowyż. 1000-1300 m n.p.m. Leży w Norwegii. Mniej więcej w połowie drogi między Oslo a Bergen. Kawał dzikiego terenu szerokiego na jakieś 150 kilometrów i równie długiego. Placek niewysokich gór okolony fiordami, jeziorami i głębokimi dolinami. Jedyna droga, która przez niego prowadzi, otwierana jest w czerwcu i zamykana przed zimą – bo wtedy leży na niej kilka metrów śniegu. Od północy płaskowyż przecina linia kolejowa łącząca Oslo z Bergen. Uznawana jest za jedną z najpiękniejszych tras kolejowych na świecie. Pociągi kursują kilka razy w ciągu dnia. Można wysiąść na stacji Finse (stacja narciarska, schronisko, kilka budynków) i wprost z pociągu nagle wkroczyć w samo serce płaskowyżu.
Latem płaskowyż jest chętnie odwiedzany przez turystów. Gęsta sieć szlaków prowadzi przez malownicze okolice – jeziora, górskie strumienie, wodospady. Liczne schroniska. Wiosną Hardangervidda jest chyba jeszcze popularniejsza. W marcu (dokładna data jest inna każdego roku) przez płaskowyż wyznaczane są szlaki narciarskie. Skuterowy trak wyciśnięty w śniegu i wbite co kilkanaście metrów tyczki tworzą sieć setek kilometrów łatwo dostępnych tras w dzikiej przyrodzie. Wtedy również czynne są schroniska. Śnieg, po którym da się szusować, utrzymuje się, w zależności od roku, mniej więcej do końca maja.
Jednak styczeń, luty i część marca, gdy szlaki nie są wyznaczone, to na Hardangervidda czas prawdziwej zimy. A ta na płaskowyżu potrafi pokazać swój arktyczny pazur.
W styczniu 1886 roku Roald Amundsen wraz ze swoim bratem Leonem (obaj mieli po dwadzieścia parę lat) zamierzali dokonać trawersu płaskowyżu na nartach. To miał być trening przed poważniejszymi wyprawami w rejony arktyczne. Któregoś dnia zaskoczyła ich burza śnieżna. Wykopali jamy w śniegu i schowali się w nich, wskakując do śpiworów wykonanych z futer reniferów. Następnego dnia rano Leon miał trudności z odnalezieniem brata. Gruba warstwa śniegu przykryła Roalda. Na szczęście Leonowi udało się odkopać brata i z trudem wydostali się z Hardangervidda.
A nie było to pierwsze spotkanie Roalda Amundsena z płaskowyżem. Trzy lata wcześniej zaskoczyła go tu śnieżna burza i temperatura poniżej 40 st.C. Po latach Amundsen wspominał, że trawes Hardangervidda był tak męczący i niebezpieczny, jak żadna z jego wypraw. Szkolenie okazało się o wiele trudniejsze niż wyprawy, do których się przygotowywał. I prawie zakończyło jego polarną karierę, nim ta na dobre się rozpoczęła.
Co może być niebezpiecznego w płaskowyżu leżącym między dwoma największymi miastami Norwegii, przez który wiedzie kolej? Hardangervidda leży 6 stopni poniżej Koła Polarnego, ale klimat, który tu panuje, jest surowszy niż w północnych rejonach Norwegii.
Bliskość morza i przepływającego u wybrzeży Norwegii Golfsztromu powoduje duże opady. Większość opadów przypada na miesiące zimowe. O ile na wybrzeżu pada deszcz, o tyle tysiąc metrów wyżej, na płaskowyżu, występuje głównie śnieg. Odkłada się i Hardangervidda zimą każdego roku przykrywa kilkumetrowa warstwa białego puchu.
Wysokość nad poziomem morza też robi swoje. W najzimniejszych miesiącach – styczniu i lutym – temperatura potrafi spaść poniżej minus 30 st. C. Ale i w kwietniu zdarzają się dni, podczas których słupek rtęci wskazuje minus 20 st. C. Do tego dochodzi wiatr. Nie jest niczym nadzwyczajnym, gdy wieje tu 40, 60 czy 100 km/godz. Wiatr podnosi śnieg i zadymka gotowa.
Nic dziwnego więc, że tylko tu w Europie poniżej Koła Podbiegunowego, występują charakterystyczne dla rejonów polarnych gatunki roślin i zwierząt (m.in. sowa śnieżna i lis polarny).
Komuś, kto wybiera się zimą na Hardangervidda, nie tylko pogoda może dać w kość. Nawigacja w tym terenie jest niezwykle trudna. Tu nie ma głębokich dolin, wybitnych szczytów. Wzniesienia są do siebie podobne. Wszystko jest pokryte kilkumetrową warstwą śniegu. Tym bardziej ukształtowanie terenu przestaje mieć charakterystyczne punkty. Jeziora, rzeki, skryte pod śniegiem, nie stanowią żadnych punktów orientacyjnych. Brak skali odniesienia dla oczu powoduje, że biel się zlewa. Trudno ocenić odległość, wysokość.
Poruszanie się zimą po płaskowyżu to nie lada wyzwanie i dobra szkoła przed polarnymi wędrówkami.
Michał Jasieński, Marcin Klisz i Maciej Żyto nie są pierwszymi Polakami, którzy zimą wybrali się na Hardangervidda.
Prawdopodobnie pierwszy Polak zawitał tu już w roku 1932. Jakub Bujak samotnie przemierzył płaskowyż w kwietniu, niosąc ciężki plecak. W ciągu 3,5 dnia pokonał odcinek z miasta Odda do Rjukan – południową część płaskowyżu przeciął z zachodu na wschód. Swoją przygodę opisał w książce „Na nartach przez Norwegię” (wydawca L. Wiśniewski, Lwów, 1932). Jakub Bujak wraz ze Stefanem Bernadzikiewiczem, Januszem Klarnerem i Adamem Karpińskim w 1939 roku uczestniczył w pierwszej polskiej wyprawie w Himalaje. Dokonali wtedy ważnego w ówczesnym himalaizmie pierwszego wejścia na nigdy niezdobyty wierzchołek: Nanda Devi East, 7434 m n.p.m.
Czy Polacy zaglądali tu z nartami przez kolejne 60 lat? Trudno orzec. Na pewno w latach 90. XX wieku do wypraw polarnych przygotowywał się tu Marek Kamiński. To właśnie od słynnego polarnika o Hardangervidda dowiedział się Marek Żebrowski.
Marek Żebrowski, mało znany acz niezwykle doświadczony podróżnik, dokonał między przejścia z południa na północ po zamarzniętym jeziorze Bajkał. Ten wyczyn miał miejsce w 2009 roku. Wcześniej zawitał do Rjukan, i stąd, jak opowiada, wyruszył na trwającą blisko trzy tygodnie samotną włóczęgę po płaskowyżu. Marek Żebrowski przyznaje jednak, że nie był dobrze przygotowany na tę wyprawę. Miał nieodpowiednie buty, namiot.
Po opublikowaniu artykułu, 09.03.2013 otrzymaliśmy od Marka Żebrowskiego list, ze szczegółami jego narciarskiego marszu:
W Hardangervidda byłem w 2001 roku. Wyszedłem 17.03. z okolic Rjukan i doliną Hjerdalen szedłem w kierunku jeziora Mosvaten, jego wąskim, charakterystycznym palcem w kierunku płn.-zach. po podejściu wyszedłem na płaskowyż. Do Rjukan wróciłem 6.04. tuż przed zmrokiem i gdzies tam na parkingu obok samochodu biwakowałem. Na płaskowyżu kierowałem się na większe jeziora, jako punkty orientacyjne: Gjuvsja, Bjornesfjorden, Nordmannslagen, w kierunku góry Harteigen (1691 m n.p.m.), którą Norwegowie określają jako: "Wielki kozi ser od bogów". Jednak tego sera nie udało mi się ugryźć. Bez raków i czekana musiałem odpuścić, ale za to był zawrotny zjazd ze zbocza na lekko. Byłem też chory. Następnie skręcając na płn. i na wsch. doszedłem do kolejnego ciągu jezior: Langevatn, Langesjoen i w dol. Kosadalen do schronu Marbu. Tutaj mnie wkurzyli, bo za termos wrzątku chcieli jakieś zawrotne pieniądze. Rozpaliłem więc kocher w kiblu. Poniżej na wielkim jeziorze Marvatnet miałem wygodny ślad i to samo na Goysvatnet. Średnia temperatura nocy to -26 st. Pięć nocy-30, trzy noce -33. |
W 2008 roku Hardangervidda przemierzały dwie polskie ekipy. Dwóch Łodzian w lutym i dwóch lub trzech mieszkańców Kielc w marcu. W 2009 na przełomie lutego i marca trasę z południa na północ (Haukeliseter – Finse) przeszli: Andrzej Szuksztul, Lech Wejdelt oraz Krzysztof Paul (mający ówcześnie 75 lat!).
W pierwszych dniach kwietnia 2010 roku autor artykułu wraz z Joanną Mostowską zatoczyli na nartach, śpiąc pod namiotem, ponad 100-kilometrową pętlę w sercu płaskowyżu, startując ze wschodnich rubieży, z miejscowości Steinsbole.
W marcu 2012 roku na płaskowyżu działał Łukasz Długowski w ramach swojej wyprawy śladami Nansena (który podobnie jak Amundsen przygotowywał się tu do swoich polarnych wyczynów).
W 2013 roku w lutym płaskowyż (z Rjukan, z południowego-wschodu na północny-zachód) przecięli Rafał Król i Damian Laskowski. Jutro prawdopodobnie zakończy się przemarsz Michała Jasieńskiego, Marcina Klisza i Macieja Żyto.
Komu się marzą wyprawy na daleką północ może najpierw spróbować swoich sił na Hardangervidda. Rejon jest dostępny z Polski w ciągu dosłownie kilku godzin. Tyle zajmuje przelot samolotem do Oslo i przesiadka do pociągu, który do serca płaskowyżu dojeżdża w około 3,5 godziny.
Jeśli posiadasz informacje o polskich zimowych i wczesnowiosennych przejściach na Hardangervidda, skontaktuj się z nami. |
autor: Jakub Karp