czwartek, 04 sierpnia 2016

Rzeki Syberii


Przemysław Witasik podczas spływu Ałdanem w 2012 roku (fot. Przemysław Witasik)


Przez Syberię, wciąż dziewiczą krainę lasów i tundry, zajmującą prawie 13 milionów kilometrów kwadratowych (powierzchnia Polski to niecałe 313 tysięcy kilometrów kwadratowych), płynie siedem z piętnastu największych rzek Azji. Wśród nich Ob z Irtyszem, Jenisej i Lena płyną prawie przez całą szerokość geograficzną Syberii na północ do Oceanu Arktycznego. Ich długość liczy się w tysiącach kilometrów, a z jednego brzegu często nie widać drugiego. Górne i dolne odcinki są wolne od lodu jedynie przez kilka miesięcy w roku.

Poznawanie Syberii z perspektywy nurtu wielkich rzek to prawdziwa przygoda i szkoła przetrwania w jednym z najdzikszych obszarów na ziemi. Dotychczas udało się spłynąć siłą własnych mięśni całymi, bądź znacznymi fragmentami syberyjskich rzek kilku Polakom.

 


Romuald Koperski, Lena 1998


15 maja 1998 roku samotny spływ pontonowy największą rzeką wschodniosyberyjską, Leną, rozpoczął Romuald Koperski. Podróżnik miał już doświadczenie z Syberią – w 1994 roku dojechał tam samochodem. Jednak tym razem wyprawa rozpoczęła się dość specyficznie. Polak doleciał do Irkucka w zasadzie bez środków finansowych na podróż.

Z pomocą przyjaciół udało mu się dotrzeć prawie do źródeł Leny, kilka kilometrów od zachodniego brzegu Bajkału. Rzeka wypływająca z Gór Bajkalskich (źródło położone jest na wysokości 1640 m n.p.m.) była jednak zbyt płytka w tym rejonie, aby zacząć spływ. Romuald Koperski zdecydował się wystartować 80 kilometrów poniżej źródła, z miejscowości Dubowka.

Jak wspomina w książce „Przez Syberię na gapę”, na wyposażeniu miał: nóż, siekierę, śpiwór i namiot (jednak zupełnie niedostosowane do warunków jakie go spotykały podczas spływu), sprzęt wędkarski, kompas, mapy, latarkę i zapałki. Prowiant stanowiły na początku 24 zupki, suchary z 4 chlebów, sól, cukier, herbata i kawa. Przed sobą podróżnik miał ponad 4300 kilometrów rzeką do Morza Łaptiewów.

W pierwszych dniach spływu dopiero kończyła się zima, a na rzece był słaby nurt. Polak płynął 30-50 kilometrów dziennie. Obawiał sie, że wyprawa się nie uda. Takie tempo oznaczało, że nie zdąży dopłynąć do ujścia Leny przed jej zamarznięciem w październiku (w górnym biegu rzeka bywa zamarznięta przez 180 dni w roku, a w dolnym, u ujścia, przez 270).

 

Polak wielokrotnie spotykał ludzi mieszkających nad rzeką. Miejscowi gościli go często w swoich chatach i zimowiach, karmiąc i dając zapas jedzenia na dalszą drogę. Początkowo tylko dzięki temu udawało mu się płynąć dalej. Liczył na to, że będzie mógł łowić ryby w trakcie spływu, lecz w górnym biegu było to bardzo trudne.

Nurt Leny stał się szybszy dopiero poniżej Kireńska. Od tego momentu podróżnikowi udawało się pokonywać dużo więcej kilometrów w ciągu doby. Romuald Koperski dotarł pod koniec czerwca do Jakucka, pokonując ponad 2500 kilometrów od startu. Kilkukrotnie spotykał na rzece ludzi poznanych podczas poprzedniej ekspedycji samochodowej. Ich pomoc okazywała się często nieoceniona.

Poniżej Jakucka, rzeka rozlewa się w kilkunastokilomertowej szerokości dolinie, tworząc setki wysp (ponad 300) i odnóg. Podróżnikowi udawało się płynąć nawet ponad 100 kilometrów dziennie, a właściwie podczas nocy. Na tych szerokościach geograficznych (powyżej koła podbiegunowego), podczas letnich nocy słońce znika na bardzo krótko za horyzontem. Noc była lepszym czasem do płynięcia ze względu na słabszy wiatr i stabilniejszą pogodę.

Nie obyło się też bez niebezpiecznych momentów. Podczas jednego z biwaków i snu przy ujściu mniejszej rzeki do Leny, nastąpiła gwałtowna ulewa, a rzeka błyskawicznie wezbrała, porywając ponton. Na szczęście Polakowi udało się go dogonić i wyciągnąć na brzeg.

W innym miejscu, zator lodowy, jaki utworzył się w dolnym biegu rzeki, puścił pewnej nocy i uwolnił masy wody. Podróżnik ubudził się rano, widząc, że rzeka zniknęła. W rzeczywistości nurt był o ponad kilometr dalej niż poprzedniego dnia.

Rzeki Syberii (mapa wykorzystana dzięki uprzejmości Domu Wydawniczego PWN)


Wszystkie niebiezpieczeństwa rekompensowane były przez majestat i dzikość syberyjskiej przyrody oraz gościnność mieszkańców tajgi. Bez nich tak na prawdę ekspedycja ta nie mogła skończyć się pomyślnie.

W dolnym biegu rzeki panowały częste sztormy, z falami miotającymi pontonem jak łupinką. Podczas jednego ze sztormów Romuald Koperski spędził 38 godzin nieruchomo, leżąc zakryty w pontonie.

W połowie września był już przy delcie Leny (ma ona prawie 40 tysięcy km.kw. powierzchni). 20 września podróżnik dotarł do celu. Mimo kontuzji nogi, wiosłował do samego końca, do miejscowości Tiksi.

Tiksi to dawna osada handlowa, a obecnie głównie baza wojskowa. Ogólnie "obszar zamknięty". Romuald Koperski nie miał pozwolenia na przebywanie w tym regionie, na samym krańcu Syberii.

Jak wspomina, gdy wpływał do Tiksi, już czekali na niego pogranicznicy. Od razu go aresztowano i postawiono pięć zarzutów. Mimo, że chodziło o dywersję i szpiegostwo, wyczyn Polaka zdobył wielkie uznanie wśród policji i wojskowych. Po kilkudniowym areszcie i osądzeniu, które skończyło się uniewinnieniem i grzywną (na którą nota bene złożyli się sędziowie), podróżnik został zwolniony i mógł wrócić do Polski.

Za swoją pionierską, samotną podróż Leną Romuald Koperski otrzymał w 1999 roku nagrodę Kolosa w kategorii Podróże.


Janusz Bochenek, Indygirka 2001


W 2001 roku na samotny spływ Indygirką ruszył Janusz Bochenek.

Rzeka ma początek w Górach Chałkańskich (źródła na wysokości 732 m n.p.m.) i płynie przez wschodnią Jakucję. Indygirka ma długość 1726 kilometrów i uchodzi do Morza Wschodniosyberyjskiego.

Inspiracją do podróży w tę część Syberii było dla podróżnika szczególne zainteresowanie geomorfologią tego regionu, przede wszystkim formacjami lodu gruntowego. Bochenek wyruszył na Indygirkę w sierpniu. Spływ pontonem zaczął od ujścia rzeki Elgi, około 140 kilometrów w górę od miasta Ust Nera.

Jak relacjonuje w rozmowie z Forum Extremum, rzeka wielokrotnie tworzy potężne, głębokie przełomy przez masywy górskie (Góry Czerskiego, Góry Momskie). Do tego dochodzą wahania poziomu wody podczas opadów nawet do kilku metrów na dobę. Skala trudności rzeki oscyluje wtedy w granicach 3 i 4, w 6 stopniowej skali.

Często wyjście na brzegi było niemożliwe ze względu na tworzący się w tym klimacie kras termiczny. Po prostu ziemia zawalała się w miejscach wytopionych brył lodu i wieloletniej zmarzliny.

Nurt Indygirki niósł mnóstwo osadu, przez co woda była mętna. W miejscach najtrudniejszych pod powierzchnią znajdowało się wiele przeszkód skalnych oraz zatopionych drzew. Mimo to obyło się bez uszkodzeń pontonu.

Ponton Janusza Bochenka na Indygirce (fot. Janusz Bochenek)


Jak wspomina podróżnik, bardzo niebezpieczne były duże fale i długotrwałe sztormy na rzece w dolnym biegu. Biwakując na brzegach rozpalał też codziennie ogniska, aby odstraszyć znajdujące się w okolicy niedźwiedzie. Na szczęście widział jedynie ślady tych zwierząt.

Płynąc Indygirką Janusz Bochenek miał jeszcze zapas liofilizatów z poprzedniej ekspedycji –  samotnej zimowej wyprawy, której celem było obejście po lodzie Jeziora Bajkał w 2000 roku (otrzymał za to rok później Kolosa w kategorii Wyczyn Roku). Podstawowe zakupy żywnościowe robił w miejcowościach leżących nad rzeką.

Jak opisuje, na brzegach co jakiś czas zauważyć można było chaty myśliwych i rybaków, jednak nie było ich zbyt wiele. Na Indygirce trzeba nastawiać się na odcinki, na których przez 200 kilometrów nikogo się nie spotka. Nie ma też szans na wezwanie pomocy.

Przez 30 dni Bochenek przepłynął ponad 1000 kilometrów rzeki, aż do miejscowości Biała Góra. Na dalszy odcinek nie dostał pozwolenia od władz. Wyprawę zakończył 13 września. Wspomina, że pod koniec eskapady temperatury schodziły do kilkunastu stopni poniżej zera.

Janusz Bochenek spłynął Indygirką jako pierwszy Polak. Za tę wyprawę otrzymał wyróżnienie na Kolosach w kategorii Podróże 2001.

 

Ksiądz Dariusz Sańko, Tomasz Sańko i Piotr Mozyro, Lena 2003


8 czerwca 2003 roku na Lenę ponownie wyruszyli Polacy. Tym razem kajakami. Kierownik wyprawy, podróżnik ks. Dariusz Sańko, wcześniej dwukrotnie przymierzał się do spływu tą rzeką (2001, 2002).

Teraz zabrał ze sobą swojego brata Tomasza Sańko, który dotychczas nie uczestniczył w tego typu ekspedycjach, oraz Piotra Mozyro, kompana z kajakowych wypraw na Nordkapp, Lofoty, Bajkał i Alandy.

Trzyosobowa grupa wyruszyła na dwóch kajakach (jeden wieziony z Polski, drugi kupiony w Moskwie) z miejscowości Kaczug. Już w pierwszych dniach spływu nie do zniesienia stały się ataki meszek połączone z panującym upałem. Podróżnikom dokuczały również dymy z płonącej tajgi unoszące się w powietrzu.

Średnio w ciągu dnia płynęli 10 godzin, startując bardzo wcześnie rano, tak aby móc odpocząć w czasie największego upału w południe. 14 lipca dopłynęli do Jakucka (od startu ponad 2500 kilometrów).

Ksiądz Dariusz Sańsko na Lenie (fot. www.anisko.republika.pl/lena2003/)


W trakcie spływu zakupy żywnościowe robili w przybrzeżnych miastach i osadach oraz łowili ryby. Często spotykali na rzece Jakutów, którzy byli bardzo przyjaźnie nastawieni do Polaków.

Poniżej Jakucka, od ujścia Ałdanu, rzeka ma szerokość od kilku do kilkunastu kilometrów. Od miejscowości Sangar zaczyna się 600-kilometrowej długości odludny odcinek, na którym dominuje plątanina odnóg i wysp. Przed tym odcinkiem kajakarze musieli zrobić spore zakupy na dalszą trasę.

Już za kołem podbiegunowym, w okolicach Żigańska, pogoda zaczęła się raptownie zmieniać. Rzeka ma w tym miejscu prawie 20 kilometrów szerokości i często tworzą się potężne sztormy. Szkwałów takich boją się nawet miejscowi rybacy, transportując wtedy często swoje motorówki na większych jednostkach.

Jak relacjonują kajakarze, fale dochodziły do 2,5 metra wysokości. W takich warunkach ubrania były non-stop przemoczone. Liczba godzin na rzece dziennie też się zmniejszyła do około 7.

Tomasz Sańko i Piotr Mozyro na Lenie (fot. www.anisko.republika.pl/lena2003/)


Kajakarze dopłynęli do ujścia Leny, do Morza Łaptiewów i przez Zatokę Niejełowa do osady Tiksi 18 sierpnia.

Cały ujściowy odcinek jest strefą militarną, do której trzeba uzyskać specjalną przepustkę. Polacy nie mieli odpowiednich dokumentów, jednak na wieść o tym, że przepłynęli całą Lenę kajakami, miejscowi pogranicznicy okazali się wyrozumiali i pełni podziwu. Kajakarze zapłacili symboliczną karę, a wojskowi pomogli im zorganizować powrotny transport lotniczy do Riazania pod Moskwą.

Polacy przepłynęli prawie całą Lenę (4300 kilometrów) w 72 dni. Był to pierwszy udokumentowany spływ kajakowy tą rzeką w historii. Za swoją ekspedycję podróżnicy zostali uhonorowani wyróżnieniem na Kolosach w kategorii Wyczyn Roku 2003.

 

Marcin Gienieczko, Lena 2012


28 maja 2012 roku solowy spływ Leną na canoe rozpoczął Marcin Gienieczko. Wystartował z osady Czanczur w Górach Bajkalskich. Jego zamiarem było przepłynięcie rzeki od źródeł do ujścia.

Wcześniej, w 2001 roku, podróżnik dotarł do źródeł Leny. Uznał, że dotarcie do źródeł w 2001 roku i dalszy spływ w 2012 roku, będzie stanowiło jedną całość.

10 czerwca podróżnik dopłynął do Kireńska. Dziennie pokonywał nawet 100 kilometrów, zdarzało mu się wiosłować nawet 16 godzin non-stop.

Waga jego ekwipunku wynosiła prawie 200 kilogramów. Jak wspomina, rzeka jest bardzo zmienna. Na pewnych odcinkach rozlewa się szeroko i nurt jest wolny. Gdzie indziej płynie szybko i bardzo niebezpiecznie jest ją przepływać w poprzek.

36. dnia spływu Marcin Gienieczko dopłynął do Jakucka. Pokonał 2661 kilometrów. W mieście zrobił trzydniowy odpoczynek i uzupełnił zapasy żywności.

W okolicach Żigańska, w trakcie przepływania rzeki w poprzek (Lena ma tu kilka kilometrów szerokości) nastąpiła gwałtowna zmiana pogody. Zaczął wiać porywisty północny wiatr i nastał sztorm. Podróżnik dał sygnał z rakietnicy ratunkowej. Na szczęście ten został zauważony przez rybaków na motorówce. Jakuci pospieszyli z pomocą i osłaniali Polaka od wiatru, aż do drugiego brzegu.

Marcin Gienieczko podczas spływu (fot. www.gienieczko.pl)


W Żigańsku podróżnik zmuszony był przeczekać sztorm. Fale dochodziły do 3 metrów wysokości. Przy chwilowej poprawie pogody, w asyście dwóch motorówek, podjął próbę przedostania się na drugi brzeg, wzdłuż którego lepiej było płynąć. Jednak po krótkim czasie fale zalały łódkę i zmuszony był się wycofać. Próba udała się dopiero pod osłoną statku.

Następne dni okazały się pasmem niepogody. Gdy do delty Leny pozostało niecałe 300 kilometrów, porywisty wiatr skutecznie utrudniał płynięcie na północ. Jak relacjonuje Gienieczko, miejscowi rybacy mówili, że od dawna nie było takiej pogody.

Na wysokości osady Kjusjur przy potężnym wietrze, podróżnik był zmuszony skorzystać z pomocy rybaków, którzy zabrali go na kuter i dowieźli do osady. Prognozy na następne dni były jeszcze gorsze. Jak opisuje Gienieczko, ostatnie kilometry rzeki pokonywał przy sztormie o sile 9 stopni w skali Beauforta.

Do Morza Łaptiewów i osady Tiksi Marcin Gienieczko dopłynął 63. dnia wyprawy, 29 lipca. Przepłynął samotnie 4328 kilometrów w canoe. Zakładał, że uda mu się pokonać rzekę bez pomocy z zewnątrz, jednak przyznaje, że ta była nieunikniona w obliczu bardzo trudnych warunków pogodowych.

 

Przemysław Witasik, Ałdan 2012


Przemysław Witasik przyznaje w rozmowie z Forum Extremum, że inspiracją do jego wyprawy był spływ ks. Sańko po Lenie w 2003 roku.

Początkowo plan również dotyczył spływu Leną, jednak ostatecznie podróżnik zdecydował się na rzekę Ałdan. To największy prawy dopływ Leny, liczący 2273 kilometry długości.

Przemysław Witasik wyruszył latem 2012 roku. Spływ rozpoczął w miejscowości Tommot. Poruszał się składanym kajakiem Wayland (przystosowanym specjalnie do potrzeb wyprawy – m.in. potrójne wzmocnione dno).

Jak relacjonuje, rzekę można uznać za łatwą dla kajakarzy. Nurt był stosunkowo wolny, często rzeka rozlewała się bardzo szeroko i płynęło się wtedy jak po jeziorze (w trakcie mgły odcinki te są trudne nawigacyjnie).

Zdjęcia ze spływu Przemysława Witasika Ałdanem (fot. Przemysław Witasik)


Przemysław Witasik biwakował pod namiotem na brzegach. Nie miał kuchenki, jedzenie przygotowywał zawsze na ognisku.

Jak wspomina, nie widział dzikich zwierząt, jednak wieczorami mocno dawały się we znaki olbrzymie ilości komarów. Przez cały czas miał upalną pogodę (30-40 stopni Celsjusza). Zwykle płynął od rana do późnego wieczora, pokonując dziennie od 60 do 100 kilometrów.

Największe wrażenie zrobiły na nim dzika przyroda i cisza panująca w tajdze. Bardzo ciepło wspomina również spotkania z mieszkańcami wyludniających się już osad położonych przy Ałdanie.

W trakcie trwającej trzy tygodnie wyprawy Przemysław Witasik pokonał ponad 1400 kilometrów rzeki. Spływ zakończył w Chandydze.

 


Sylwetki:

Romuald Koperski (ur. 1955) – od 1994 roku organizuje wyprawy na Syberię. Pomysłodawca rajdów samochodowych "Transsyberia" i ekspedycji samochodowej Lizbona – Syberia – Nowy Jork. W 1998 roku samotnie spłynął pontonem Leną (za wyprawę otrzymał nagrodę na Kolosach 1999 w kategorii Podróże), a w 2002 roku udał się na poszukiwanie grobu Jana Czerskiego. Autor książek: „Pojedynek z Syberią”, „Przez Syberię na gapę” i „Syberia Zimowa Odyseja”. W 2010 roku zagrał najdłuższy koncert fortepianowy na świecie trwający 103 godziny. Obecnie Romuald Koperski odlicza dni do jednego z największych wyzwań w swojej dotychczasowej karierze podróżniczej. 14 czerwca wyrusza do Japonii. Chce przepłynąć łodzią wiosłową przez północny Ocean Spokojny. Dotychczas dokonało tego zaledwie dwóch mężczyzn.

Janusz Bochenek (ur. 1973) – w 2000 roku jako pierwszy człowiek na świecie samotnie obszedł zimą Jezioro Bajkał (1270 kilometrów w 63 dni) za co otrzymał nagrodę na Kolosach 2000 w kategorii Wyczyn Roku. Rok później jako pierwszy Polak spłynął samotnie Indygirką (wyróżnienie na Kolosach 2001 w kategorii Podróże). W 2002 roku przeszedł dookoła Jeziora Chubsuguł w północnej Mongolii. W 2006 roku wyruszył na zimowe przejście po skutej lodem rzece Janie do Morza Łaptiewów, jednak wycofał się po 6 dniach. Temperatura dochodziła do minus 56 stopni Celsjusza.

Ks. Dariusz Sańko (ur. 1969 – zm. 2006) – ksiądz, doktor filozofii, podróżnik. Organizator wielu podróży po Polsce i Europie. Pływał kajakiem m.in. po rzekach Kanady, Jeziorze Bajkał, Bałtyku, morzach: Północnym, Barentsa i Czarnym. W 2003 roku, razem z Tomaszem Sańko i Piotrem Mozyro, spłynęli największą rzeką Syberii – Leną (za co otrzymali wyróżnienie na Kolosach 2003 w kategorii Wyczyn Roku). Zginął podczas wspinaczki na Kazbek w 2006 roku.

Marcin Gienieczko (ur. 1978) – podróżnik, dziennikarz i fotograf. Podróżował po Europie, Azji i Ameryce Północnej. Samotnie spłynął pontonem Jukonem oraz na canoe systemem rzeki Mackenzie w Ameryce Północnej (został za to wyróżniony na Kolosach 2005 w kategorii Wyczyn roku). W 2013 roku przepłynął z Bornholmu do Darłowa na canoe.

Przemysław Witasik (ur. 1959) – na co dzień prowadzi firmę remontową. Podróżował po Bałkanach, Skandynawii, Ukrainie, Turcji i Mongolii. W 2012 roku spłynął samotnie ponad 1400 kilometrów dopływem Leny, Ałdanem. Planuje kolejne wyprawy na rzeki Syberii.

 

autor: Jakub Czajkowski

 

W powyższym artykule staraliśmy się zebrać wszystkie polskie spływy dokonane siłą własnych mięśni dużymi rzekami Syberii spływającymi do północnych mórz (od obszarów źródłowych do ujścia). Jeśli posiadasz informacje o innych tego typu wyprawach, skontaktuj się z nami.

 

 




 

Drukuj PDF