piątek, 01 kwietnia 2016

Do źródeł żeglarstwa

aleksander hanusz
Własnoręcznie zbudowany jachcik bez kabiny podczas rejsu wzdłuż wybrzeża Norwegii. Rok 2012


Aleksander Hanusz chce przepłynąć Atlantyk mieczową żaglówką bez kabiny. Wyczyn bez precedensu w historii polskiego żeglarstwa.

W historii polskiego żeglarstwa tylko dwukrotnie pokonano Atlantyk na jednostkach bez kabiny. W 1975 roku Jacek Pałkiewicz przepłynął ocean na 5,5-metrowej ożaglowanej szalupie ratunkowej. Zamiast kabiny miał brezentowe przykrycie. W roku 1998 Arkadiusz Pawełek przepłynął Atlantyk na ożaglowanym pontonie typu RIB i też z prowizorycznym przykryciem.

Ale Aleksander Hanusz idzie krok dalej – 6,5-metrową żeglówkę, na której zamierza pokonać ocean, zbuduje własnoręcznie. Ze sklejki w swoim garażu.

Więcej o wyprawie czytaj w artykule: Dinghy Atlantic.

 

Forum Extremum: Gdzie się kupuje sklejkę na łódkę?
Aleksander Hanusz: Sklejki na łódkę kupuje się w sklejki.pl. A tak naprawdę dążę do tego, żeby nie kupować sklejki, ale by pozyskać sponsora na nią. (firma Sklejki.pl faktycznie została głównym sponsorem wyprawy Dinghy Atlantic – przyp. red.).

Czy to zwykła sklejka, z której można wyciąć sobie półkę i powiesić w garażu?
Zdecydowanie można z niej zrobić półkę do garażu. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różni od sklejki w supermarkecie. Ma jednak atesty co do klejów, a sklejka szkutnicza jest dodatkowo z gwarancją, że wewnątrz jest strukturalnie czysta – nie ma sęków, wstawek i pustych miejsc. Choć i to nie jest prawda do końca, bo często po przecięciu okazuje się, że ta szkutnicza też ma jakieś ubytki. Cóż. Sklejka jak sklejka. Materiał do budowy.

Jaką grubość ma sklejka, której chcesz użyć?
6, 8, 10, 12 milimetrów. W tym projekcie właśnie takie grubości będą używane. Ta łódka, na której siedzę, jest z szósteczki akurat, no ale to nie jest na Atlantyk.

Co jeszcze trzeba, oprócz sklejki, do zbudowania łódki, którą da się przepłynąć Atlantyk?
Tą techniką, czyli szycia i klejenia, potrzeba jeszcze dużo plastikowych łączników do kabli (śmiech). Śmieję się, ale faktycznie tak się zaczyna budowę. Od łączenia sklejki na drut, albo właśnie takimi opaskami elektrycznymi. Potem to się klei. Później natomiast wchodzi chemia żeglarska, czyli żywice epoksydowe, z różnorakimi utwardzaczami, laminuje się to przy pomocy tkaniny szklanej albo pasków tkaniny szklanej, to wszystko przesącza się żywicą, tak że sklejka ginie jakby w środku. Staje się zupełnie nowym materiałem. Dzięki temu mamy łódkę sto procent wodoodporną.

Chcesz zbudować łódkę z sklejki własnymi rękami, a później przepłynąć w niej Atlantyk?
Tak, dokładnie tak (śmiech).

Powiedz mi, czy ktoś w ogóle robił coś podobnego?


Szymon Kuczyński przepłynął Atlantyk na jachciku, ale jednak miał kabinę, a ty będziesz płynąć bez kabiny?
Tak. De facto ten jacht nie będzie miał stałej kabiny, tylko schronienie, powiedzmy namiot, czy szprycbudę tak zwaną. Osłonkę od fali i wiatru, która osłania częściowo kokpit dziobowy, tam gdzie będzie miejsce do spania. Szprycbuda będzie składana i po złożeniu jacht rzeczywiście będzie płaski, bez nadbudówki, bez kabiny.

W historii polskiego żeglarstwa czy też pływania po oceanach tylko Arkadiusz Pawełek przepłynął ocean na odkrytym pokładzie i…
Jacek Pałkiewicz. Na szalupie. Szalupa jednak to troszkę inna bajka, oczywiście nie umniejszając, bo on miał z kolei zupełnie inną formułę wyprawy i znacznie prostszymi środkami operował. Natomiast co do łódki. Konstrukcja szalupy jest z litego drewna, ma atesty oceaniczne i szalupa Pałkiewicza pokryta była brezentowym pokładem. Ciężko mi też powiedzieć, żeby miał kabinę, natomiast… no zawsze jest jakaś forma schronienia. A Arek Pawełek na swoim pontonie też miał taką szprycbudę powiedzmy, gdzie się chował, z tym, że nie mógł się pod nią zmieścić w pozycji wyprostowanej, na leżąco, z tego co czytałem. I to chyba tyle z polskich rejsów na takich odkrytopokładowych łódkach.

A żeglarze nie z Polski?
Historycznie zaczynając, to w ogóle pierwszy samotny rejs przez Atlantyk zrobił Alfred Johnson w 1876 roku. Rybak z Nowej Funlandii, na swojej łodzi do połowów. W tej chwili, jak wiemy, płynie Szwajcar na katamaranie sportowym bez kabiny i to wokół świata.

To nie są jednak łódki robione własnoręcznie i to jeszcze w przydomowym garażu.
No nie. Bardzo chętnie przeczytałbym o każdym, kto przepłynął Atlantyk na własnoręcznie zbudowanej żaglówce bez kabiny, ale nie kojarzę w tej chwili nikogo takiego.

Łódka jaką będzie miała długość?
Długość sześć i pół metra. Łódeczka będzie mieczowa.

A powierzchnia żagla?
No w tej chwili jeszcze łódka jest projektowana, nie mogę dokładnie powiedzieć, ale na pewno powyżej 20 metrów kwadratowych, i nie sądzę, żeby więcej niż 30. Zaznaczam, że będzie ożaglowana jako kuter gaflowy, bo cały czas trzymam się takiego tradycyjnego wyglądu łódek. No… jestem estetą i muszę powiedzieć, że tu nie tylko chodzi o wyczyn, przepłynięcie oceanu i później poszwendanie się po Karaibach, ale też ten jachcik ma być ładny.

Ładny? A co z wywrotnością? Mówisz, że to łódka mieczowa, a te, w odróżnieniu od balastowych potrafią stanąć dnem do góry.
Na kursach żeglarskich instruktorzy upraszczają sprawę, bo mówią, że jachty mieczowe są niezatapialne, a balastowe niewywracane. Jest jednak pewien margines, można by rzec, łódek jednocześnie niezatapialnych i balastowych, czyli takich, które same wstają, a komory wypornościowe rekompensują ich masę własną i ekwipunku. Będę mieć ciężki miecz i balast, i to spowoduje, że łódeczka, mam nadzieję, wstanie po wywrotce. Musi być lekka i te manewry trzeba mieć wyćwiczone. Łódka będzie przygotowana na wywrotkę. Zresztą przy poprzednich wyprawach przez Bałtyk i wzdłuż wybrzeża Norwegii na jeszcze mniejszej łódce, też braliśmy pod uwagę ewentualną wywrotkę i wszystko było tak zamocowane, żeby w razie czego nie za dużo stracić, wrócić do tej łódki, postawić ją, opróżnić z wody, i z tylko trochę gorszym humorem płynąć dalej…

Przepłynąłeś na podobnej łódce Bałtyk, pływałeś wzdłuż wybrzeża Norwegii, czy uważasz, że te dwie wyprawy przygotowały cię na to, by zrobić tak duży skok?
Prawdopodobnie nie na tyle… Jednak kiedyś break point musi nastąpić. Oczywiście bez tych wypraw na pewno bym się tego nie podejmował. Zarówno doświadczenia żeglarskie, ale też i moje wymagania oraz oczekiwania wobec tej łódki, i pewne rozwiązania szkutnicze, które mogę sugerować w tym projekcie, właśnie wynikają w dużym stopniu z tych wypraw. Także sama praktyka pływania na małej łódce. Wiara w to, że mała łódka jest w stanie tak samo sobie poradzić z dużą wodą, jak duże jachty. Jasne, że inaczej się zachowuje, na innej zasadzie uzyskuje swoją dzielność. To zasada piłeczki pingpongowej. Spróbuj ją zniszczyć za pomocą fali – oto najprostsze porównanie/

Piłeczką pingpongową jednak na falach znacznie miota.
Tak będzie i tutaj (śmiech). Muszą być koszty.

Dzięki tym dwóm rejsom, po Bałtyku i wzdłuż brzegów Norwegii, nabrałeś odwagi czy ona od zawsze w tobie była?
Trudne pytanie. Jakiejś tam odwagi pewnie nabrałem. Ale jest coś we mnie takiego, żeby spróbować. Szukam wrażeń, nie da się ukryć. Z tym, że do tej pory, te rejsy, o ile dały mi ogromną satysfakcję, nie dostarczyły jakichś ekstremalnych przeżyć.

Chciałbyś ich doświadczyć?
Ciężko powiedzieć. Chciałoby się mieć co opisywać później, wspominać: „Było ciężko, fale jak domy”, a z drugiej strony, człowiek chciałby też bezpiecznie wrócić i żyć dalej. Na pewno nie chciałbym przepłynąć tak, żeby tam po drodze się zupełnie nic nie działo i żebym nie miał satysfakcji, że sobie z pewnymi problemami poradziłem, a z drugiej strony dobre przygotowanie wyprawy to jest dążenie do tego, żeby tych problemów czy technicznych, czy psychicznych czy tych, które wynikają ze złego planowania, było jak najmniej.

Dlaczego akurat to cię ciągnie – małą łódką przez ocean, samotnie, bez kabiny?
Że samotnie to wynika z tego, że mała łódka i najfajniej się jednak na niej pomieścić w pojedynkę. Zwłaszcza, że nie ma kabiny.

A mała łódka bez kabiny? Skąd taki pomysł?
Z fascynacji źródłami żeglarstwa. Z tego, że to wszystko się sprowadza, a przynajmniej powinno się sprowadzać, do bardzo prostych środków, prostych rzeczy, które nie są drogie. Nawiązują do idei bliskiego kontaktu z wodą. Na pewnym etapie przeładowania jachtów elektroniką, toaletami, ciężkim, często niepotrzebnym sprzętem, kosztownym oczywiście, ta idea się zatraca… A mi się podoba właśnie możliwość upraszczania. No i też finanse oczywiście grają rolę. A poza wszystkim, no cóż by to była za wyprawa, gdybym sobie popłynął zwykłym jachtem.

Czyli wyczyn też się liczy?
Trochę tak. Dla wyczynu, dla własnej satysfakcji. Też dla zbudowania jakiegoś żeglarskiego CV, bo kto wie co będzie dalej, co mi przyjdzie do głowy.

Żeglarskie CV już chyba jakieś masz? Co stoi na pierwszej pozycji?
Na początku pływałem z rodzicami po śródlądziu, później sam prowadziłem te łódki po śródlądziu, zabierałem znajomych. Później się cofnąłem, bo znów byłem zabierany, ale to już były rejsy morskie. Potem szybko zacząłem prowadzić własne rejsy morskie. Słowem – klasyczna ścieżka rozwoju żeglarskiego.

Jaki masz stopień?
Jachtowego sternika morskiego. Ale mnie stopnie nie interesują. Zainteresowania skręciły w inną stronę. Kiedy już prowadziłem rejsy morskie, pracowałem w firmie żeglarskiej. Wtedy moją ambicją było prowadzić jak największe jachty. Skończyło się na jakichś tam 50-stopowych Bawariach, typowych czarterowych mydelniczkach. A to nie było to. Nie odnajdywałem się w tym. Te jachty są po prostu bezpłciowe. Załogi dostaje się za każdym razem inne. To nieznani ludzie, więc można trafić lepiej albo gorzej. I w tamtym momencie udało mi się taką małą łódką, zaprojektowaną i zrobioną przez Andrzeja Książyka z Salmoboats popływać na Narwii. Od razu w to wszedłem, ale też od razu miałem pomysł, żeby zrobić coś ambitniejszego. Wtedy zamarzyła mi się Norwegia. W pół roku zrobiłem swoją żaglówkę i popływałem po fiordach. Po tej pierwszej wyprawie do Norwegii, takim teście powiedzmy, okazało się, że tą łódką można robić trochę więcej, niż mi się wydawało.

I przeskoczyłeś przez Bałtyk?
Tak. Dwiema takimi samymi łódkami. W międzyczasie poznałem Filipa Sułkowskiego. On zbudował swoją „Trinidad” w Krakowie. Poznaliśmy się na Kolosach – miał prezentację. Zrobił spływ Wisłą. 800 kilometrów. Miesiąc żeglugi bez silnika. I tak poznaliśmy się bliżej, polubiliśmy i stwierdziliśmy, że jakiś projekt się należy - taki na te dwie łódki. To fajnie będzie wyglądało, dwa takie same jachciki. Zaczęliśmy rozmyślać, gdzie by można. Bornholm blisko i tanio, a jak spojrzałem na mapę, przypomniałem sobie, że to w sumie bliżej Szwecji leży niż Polski, więc jak już analizujemy, że płyniemy nad Bornholm, no to można do Szwecji. A jak już do Szwecji, no to w drugą stronę oczywiście też, żeby promem nie wracać.

Ambitnie.
Tak naprawdę okazało się, że to dość lajtowe pływanie. Jedynym takim mocniejszym dniem, poza jakimiś mgłami, deszczem i warunkami troszkę ostrzejszymi, był ten ostatni. Przelot z Bornholmu do Polski. Sprawdził te łódki i dał nam pojęcie o tym, co można robić na tego typu małych konstrukcjach. To było dwadzieścia godzin, z tego jakieś trzy godziny wiała regularna szóstka, a przez resztę przelotu piątka, czwórka.

Trochę strachu było?


Woda na pokładzie – wymieniłeś jedno zagrożenie, które mi przychodzi do głowy w związku z rejsem przez Atlantyk. Drugie zagrożenie to silny wiatr, który łamie ci maszt.
Złamanie masztu raczej mi nie grozi. Jeżeli łódka jest prawidłowo zrobiona i przeprowadza się inspekcje olinowania regularnie, a na oceanie to normalna praktyka, to łódka prędzej się położy niż wiatr porwie żagle i połamie maszty. Maszty raczej łamią się od wywrotek łódek –jeżeli już maszt uderzy o wodę, wtedy postawione żagle dają opory, a fale targają przewróconym kadłubem. Wtedy najczęściej dochodzi do złamania masztu.

To trzecie zagrożenie. Łódka się przewróci. Dasz radę ją postawić?
No…

Już wiem, powiesz, że to łatwe.
Oczywiście (śmiech). Konstrukcyjnie ma być tak, żeby było jak najłatwiej ją postawić, a nawet już rozmawialiśmy, że ma wstawać sama. Oczywiście przed rejsem będę robić testy w basenie. Powinna sama wstawać, a nawet jeżeli nie, to można takiej łódce pomóc. W tym tkwi jej zaleta, że ona jest mała. Może też pomóc fala, asymetryczne rozmieszczenie komór wypornościowych, które spowodują, że nigdy nie będzie idealnie leżeć do góry dnem. To na szczęście nie jest to ponton, który Arek Pawełek po wywrotce próbował odwrócić dwie doby.

Ostatnia rzecz, która mi przychodzi do głowy, to wypadnięcie za burtę.


Zabierasz ze sobą jakieś takie środki bezpieczeństwa?
Mam nadzieję, że jakiś EPIRB będę mieć. (EPIRB – Emergency Position-Indicating Radio Beacon – pława radiowa aktywowana ręcznie lub przy zetknięciu z wodą. Pozwala na ustalenie pozycji statku lub osoby przez służby ratownictwa morskiego – przyp.red.).

Oprócz tego jakaś elektronika na pokładzie?
Na pewno GPS-a, i na pewno GPS-a zapasowego, ale bez plotera, czyli wyświetlacza map. Raczej będę operował na papierowych mapach pilotowych i generalnych. Niedawno kupiłem na eBay’u angielskim log, czyli wskaźnik prędkości. Taki stary, hydrauliczny, z lat czterdziestych. Trochę żeby nawiązać do tradycji i żeby fajnie wyglądał na łódce. Ale swoją drogą te rzeczy kiedyś były po prostu robione tak, by być niezawodne. Warto by również zabrać SPOT (lokalizator satelitarny umożliwiający śledzenie pozycji jego posiadacza – przyp. red.). To urządzenie pomogłoby utrzymać taki medialny aspekt tej wyprawy. Żeby ktoś mógł mnie podglądać, sprawdzać jak tam mój progres. I na pewno przydałby się telefon satelitarny, a ręczną UKF-kę już mam. I ewentualnie jakiś wskaźnik wiatru, chociaż nie jest konieczny. I to w zasadzie wszystko. Podstawowa elektronika jak na to, co można w tej chwili zainstalować na jachcie

Co oprócz tego na pokładzie?
Zapasy jedzenia oczywiście. Nie jestem wybredny jeśli chodzi o żywność. Wezmę to, co uda się prawdopodobnie uzyskać od sponsorów, czyli jest mi wszystko jedno, czy będą to produkty świeże czy liofilizaty. Przecież nie płynę po to, żeby się dobrze najeść. I zapasy słodkiej wody oczywiście.

Odsalarka?
Odsalarka ręczna by się przydała, tak. Dla spokoju ducha.

Start w grudniu. Skąd?
Z Portugalii, dokładnie z Lizbony.

Wieziesz tam łódkę samochodem?
Tak. Ciągnę na przyczepie. W Lizbonie będziemy czatować na pogodę i przygotujemy łódkę, otaklujemy. Na pierwszym etapie, na Wyspy Kanaryjskie, prawdopodobnie będzie mi towarzyszyć Filip Sułkowski, z którym pływaliśmy po Bałtyku i w Norwegii. Potem już  samotnie przelatuję przez Atlantyk. To zajmie około miesiąca. I w końcu przyjemniejszy etap, czyli włóczęga po Małych Antylach, Karaibach, chciałbym też dotrzeć do Bahamów. To jest też jeden z powodów, dla których ta łódka ma być mieczowa. Nie chodzi tylko o wyczyn i wpisanie się tu w kategorię, że akurat tego nikt nie zrobił. Bardzo bym chciał kilka razy sobie na plaży, wpłynąć do wewnątrz laguny i zacumować na piasku.

Czego się spodziewasz po Atlantyku pod względem pogody?
Generalnie jest to żegluga najłatwiejszą trasą, czyli pasatową. To najbardziej przewidywalna trasa, jaką można sobie ustalić.

Ja silne będą wiatry?
Powinno wiać między 15 a 20 węzłów

A przy takich prędkościach wiatru, jak wygląda morze? Płasko po horyzont nie jest?
No nie, morze płaskie nie jest, ale to są dobre warunku do żeglugi. Na pewno dużo bardziej dobijającą rzeczą są cisze, niż taki stabilny, fajny, żywy, świeży wiatr. 20 węzłów to jest tak, powiedzmy, na lekkie zmniejszenie powierzchni żagli na większości łódek.

20 węzłów to nieco mniej niż 40 km/godz. Całkiem spory wiatr. Jak to sobie wyobrażasz? Wieje, jesteś sam na środku oceanu, nie masz się gdzie schować. Przecież musisz czasem spać?
Z tym jest pewien kłopot. Oczywiście będę mieć samoster. Na środku oceanu, poza trasami przelotowymi statków, bardzo trudno doprowadzić do zderzenia, do katastrofy. Szanse są mniejsze niż wygrać w totka, więc na ten sen można sobie pozwalać. Ewentualnie tracimy na postępie, bo wiatr może się zmienić i łódka popłynie w złym kierunku. Ale spać niestety trzeba. Trzeba się przestawić na system polifazowy – krótkich 20, 30-minutowych drzemek. To będę ćwiczył przed wyprawą.

Półroczny rejs. Takich rzeczy nie robią ludzie, którzy pracują na etacie. Czy możesz zdradzić, czym się zajmujesz na co dzień?


Ale dlaczego wybrałeś akurat ścieżkę „być”?
No życie! Życie mnie interesuje przede wszystkim. Chcę je przeżyć, a nie zarobić jak najwięcej w trakcie… Prosta odpowiedź na skomplikowane pytanie.

 

rozmawiał: Jakub Karp

 

 

Drukuj PDF