piątek, 05 sierpnia 2016

Wśród łowców fok

Norbert Pokorski Greenland Experience 2013
Inuicki myśliwy wypatruje otworów oddechowych fok na zamarzniętym morzu (fot. Norbert Pokorski)

 

W lutym i marcu tego roku polski polarnik Norbert Pokorski wyruszył do Arktyki, a dokładniej – na północno-zachodni skraj Grenlandii. To właśnie tam, w najdalej na północ położonej cały rok zamieszkanej grenlandzkiej osadzie Siorapaluk, przetrwała społeczność Inuitów. Myśliwych, którzy do dziś zachowali wiele elementów tradycyjnego życia swoich przodków.

O wyprawie pisaliśmy na bieżąco. Przed wyjazdem Norbert Pokorski udzielił Forum Extremum wywiadu: Chcę żyć jak Inuici.

Dziś zamieszczamy jego relację z wyprawy.

 

 

Norbert Pokorski


– Obiecaj mi, że będziesz trzymał się śladów sań – powiedział mi Finn Hansen („Szalony Duńczyk”, jak w swojej książce „Córka Polarnika” nazywa go Kari Herbert), kiedy żegnałem się z nim przed wyruszeniem do Siorapaluk. Z Qaanaaq (najdalej na północ wysuniętej osady na Grenlandii, gdzie dolatują rejsowe samoloty) do Siorapaluk (najdalej na północ zamieszkałej osady na Grenlandii) jest ponad 50 kilometrów i aby się tam dostać, musiałem przez cztery dni samotnie maszerować na nartach po lodzie morskim, który był wyjątkowo cienki tej zimy.

Pod koniec lutego 2013 roku po kilku dniach podróży dotarłem do Qaanaaq, skąd 1 marca wyruszyłem do Siorapaluk, aby odwiedzić poznanych dwa lata wcześniej polarnych Innuitów, myśliwych – Piitaq, Qillaq i Karl.

W Siorapaluk żyje niespełna 40 osób – 11 myśliwych wraz z rodzinami. Są oni wierni tradycji kultywowanej od setek, czy nawet tysięcy lat przez ich przodków. Zimą przemieszczają się używając jedynie psich zaprzęgów, chodzą ubrani w rzeczy wykonane ze skór fok, reniferów i niedźwiedzi polarnych.

Do polowania na morsy i narwale używają harpunów, a na foki, niedźwiedzie polarne, lisy, zające, renifery, woły piżmowe czy alczyki nadal polują metodami opracowanymi już tysiące lat temu. Ich życie podporządkowane jest cyklom przyrody oraz migracjom zwierząt.
    

 

Cienki lód

 

W lipcu 2012 cały niezbędny sprzęt oraz żywność, zapakowane do skrzyni, zawiozłem samochodem do Aalborga, miasta leżącego na północy Danii, skąd statkiem w połowie sierpnia wypłynęły na Grenlandię. Do Qaanaaq skrzynia dotarła po miesiącu, gdzie odebrał ją zaprzyjaźniony właściciel hotelu – Hans Jensen. Zaopiekował się nią i przechował do mojego przyjazdu po koniec lutego 2013 roku.

Zaraz po przybyciu do Qaanaaq rozpakowałem skrzynię ze sprzętem i żywnością, rozstawiłem namiot w pobliżu hotelu i przygotowałem sanie do wymarszu. Nazajutrz załatwiłem ostatnie formalności w osadzie, odwiedziłem posterunek policji, aby zawiadomić o swojej samotnej wyprawie do Siorapaluk oraz udałem się z wizytą do Finna Hansena, a potem Preba, miejscowego Inuity poznanego dzień wcześniej.

Skrzynia ze sprzętem czekała na Norberta Pokorskiego kilka miesięcy (fot. Norbert Pokorski)
Norbert Pokorski Greenland Experience 2013


Ranek 1 marca przywitał mnie piękną, bezwietrzną pogodą i niespełna 26-stopniowym mrozem. Hans Jensen zadzwonił do Piitaq, który uprzedził mnie o bardzo cienkim lodzie (niespełna 10-centymetrowym) oraz otwartej wodzie u wejścia do pierwszego fiordu, jaki musiałem pokonać w drodze do Siorapaluk.

Piitaq, tak jak dzień wcześniej Finn, nakazał mi bezwzględnie trzymać się szlaku wytyczonego przez psie zaprzęgi, a w razie problemów z lodem poruszać się brzegiem. Dzień trwał wtedy jedynie 6 godzin i nie zostawiał zbyt wiele czasu na marsz. Dlatego też pierwszego dnia marszu pokonałem niespełna 11 kilometrów i pierwszą noc spędziłem w namiocie rozbitym na brzegu.

Wieczorne i poranne czynności obozowe musiałem wykonywać przy świetle latarki, ponieważ świtać zaczynało koło godziny 10, a zmrok zapadał już przed godziną 18. Jednak sanie, na których ciągnąłem swój cały dobytek nie były zbyt ciężkie, ważyły ledwo ponad 70 kilogramów, mogłem więc poruszać się jak na warunki polarne dość szybko. W związku z tym udało mi się pozostałe dwie noce spędzić w chatach myśliwskich, co przy temperaturze poniżej minus 35 stopni Celsjusza było niezwykle komfortowym rozwiązaniem.

Do Siorapaluk dotarłem w poniedziałek 4 marca po południu. Przywitał mnie Piitaq i od razu zaprosił do siebie do domu. Po krótkiej rozmowie przy kubku herbaty, pomógł mi postawić namiot koło swojego domu. Wprawdzie zaproponował mi zamieszkanie na czas pobytu w Siorapaluk u siebie, jednak ja wolałem spać w namiocie, ponieważ inuickie domy są dla mnie za ciepłe.

W drodze do Siorapaluk (fot. Norbert Pokorski)
Norbert Pokorski Greenland Experience 2013


Inuici lubią, kiedy w domu jest niemal „upalnie”, dlatego też ogrzewają je „ponad” miarę. Temperatura podczas całego mojego pobytu w Siorapaluk wahała się między minus 30 a minus 40 stopni Celsjusza, jednak byłem przygotowany na tak niskie temperatury. Tym bardziej, że mój śpiwór zapewniał mi komfort nawet poniżej minus 50 st. C.

 

 

Pierwsze lekcje

 

Poniedziałek był dla Piitaq dniem karmienia psów (psy, jeśli nie pracują, dostają jedzenie co 4 dni, składające się z sześciu dużych kawałków mięsa – miesięcznie pies zjada około 30 kg mięsa), dlatego też kiedy już postawiłem namiot i oporządziłem obóz, zabraliśmy się z Piitaq do ćwiartowania sporego kawałka morsa, jaki rozmrażał się u niego w domu.

Piitaq upolował go w połowie lutego pod domem, ponieważ do tego czasu lód nie zdążył się jeszcze utworzyć w cieśninie, choć powinien być tam już od końca października. Dla mnie była to nowość, dlatego też Piitaq dokładnie objaśnił mi zasady karmienia psów, po czym pokazał mi to w praktyce.

Psy przez cały rok żyją na otwartej przestrzeni, uwiązane w jednym miejscu. Niemal przez całe życie nie zdejmuje się im uprzęży, do których przymocowane na stałe są linki podczepiane do sań. Dzięki temu, kiedy nagle zajdzie potrzeba (pojawiający się niedźwiedź polarny, pękający lód podczas obozowania na morzu, itp.) w ciągu kilku minut można przygotować zaprzęg i wyruszyć w drogę. To niezwykle ważne dla ludzi, których przeżycie zależy od sukcesu łowieckiego oraz szybkości działania.

Psy, gdy nie pracują, dostają jeść raz na cztery dni (fot. Norbert Pokorski)
Norbert Pokorski Greenland Experience 2013


Wieczór minął nam na rozmowie i planowaniu mojego pobytu w Siorapaluk. Umówiliśmy się z Piitaq, że jeśli pozwoli pogoda, to w środę pojedziemy stawiać siatki na foki, natomiast cały weekend spędzimy na polowaniu na morsy i foki z dala do Siorapaluk.

Wtorek minął mi na wizytach u znajomych oraz przyglądaniu się zmianom, jakie zaszły w osadzie od mojej ostatniej wizyty w 2011 roku. Natomiast środowe przedpołudnie, w związku z tym, że z polowania wrócił Karl i przywiózł fokę obrączkowaną, (która złapała się mu w siatkę) uczyłem się oprawiać foki.

Po południu zaś wraz z Piitaq pojechaliśmy na drugi brzeg fiordu, nad którym leży Siorapaluk, sprawdzić siatki na foki, jakie zastawił kilka dni wcześniej oraz postawić nowe. Siatki stawia się wyrąbując w lodzie trzy otwory. Ze skrajnych do środkowego, przy pomocy specjalnej tyczki, przeciąga się żyłkę, którą następnie przywiązuje się do rogów siatki. Sieć opuszcza się do wody środkowym otworem i przy pomocy żyłek rozciąga się w kierunku skrajnych otworów. W ten sposób rozstawioną sieć sprawdza się co kilka dni. Niestety nam szczęście nie dopisało i siatki Piitaq były puste.

Inuiccy myśliwi zastawiają sidła na foki w przeręblach (fot. Norbert Pokorski)
Norbert Pokorski Greenland Experience 2013


Kolejne dwa dni, w oczekiwaniu na ponowny wyjazd na polowanie, minęły mi na nauce języka – dialektu Thule, słuchaniu rodzinnych opowieści moich gospodarzy, poznawaniu inuickich gier oraz poszukiwaniu dla mnie kamików (tradycyjnych butów ze skóry renifera), które miałem nosić podczas nadchodzącego polowania. Moje buty były nieodpowiednie na wielogodzinne siedzenie na saniach w 35-40-stopniowym mrozie. Jedynie tradycyjne inuickie kamiki gwarantowały, że w tak niskich temperaturach nie odmrożę sobie palców.

Poza tym poznałem Japończyka Shigeru Bamba z Kioto, który przyjechał do Siorapaluk uczyć się powozić psim zaprzęgiem.

 

 

Polowanie

 

W piątek wieczorem wyruszyliśmy z Piitaq i jego bratem Qillaq na trzydniowe polowanie na morsy. Po kilku godzinach jazdy saniami ciągniętymi przez 15 psów, późnym wieczorem dotarliśmy do Neqe (starej chaty myśliwskiej leżącej 35 kilometrów na północ od Siorapaluk).

W pierwszej kolejności musieliśmy rozpakować sanie, odczepić od nich psy, porozdzielać je na mniejsze grupy i przywiązać na noc do przeplecionych przez otwory w lodzie lin oraz nakarmić je. Dopiero wtedy mogliśmy wejść do chaty, aby ogrzać się (temperatura na zewnątrz sięgała około minus 35 st. C, natomiast w chacie było co najmniej dwadzieścia kilka stopni na plusie) i zjeść kolację, na którą składał się spory kawał morsowego mięsa. Oprócz nas w chacie było jeszcze dwóch myśliwych, którzy polowali na foki.

Chata - około 55 st.C różnicy między wnętrzem a otwartą przestrzenią na zewnątrz (fot. Norbert Pokorski)
Norbert Pokorski Greenland Experience 2013


Rankiem Piitaq i Qillaq zdecydowali, że z powodu bardzo cienkiego lodu (około 10 centymetrów) zamiast polować na morsy, na które poluje się z krawędzi lodu, będziemy polować na foki. W związku z tym cały dzień przemierzaliśmy zamarznięte morze wyszukując otworów oddechowych fok.

Najczęściej posuwaliśmy się wzdłuż naturalnych szczelin w lodzie, ponieważ w takich miejscach, ze względu na niewielką grubość lodu, fokom jest najłatwiej zrobić otwór. Kiedy Piitaq wypatrzył foczy otwór oddechowy, zeskakiwał z sań, trzymając w jednej dłoni karabin, a w drugiej hak do wyciągania fok spod lodu.

Ja natomiast natychmiast oddalałem się wraz z zaprzęgiem jak najdalej, aby następnie okrążyć Piitaq stojącego nieruchomo nad otworem foki. Miało to na celu zagonienie foki do otworu, nad którym stał Piitaq.

Niestety ze względu na cienki lód foki zamiast utrzymywać jeden otwór oddechowy (jak to czynią, kiedy lód ma prawie metr grubości) miały ich kilka, w związku z czym niezwykle trudno było trafić, na ten, który aktualnie używały.

Wypatrywanie fok w przeręblu (fot. Norbert Pokorski)
Norbert Pokorski Greenland Experience 2013


Nam mimo kilkunastogodzinnemu polowaniu i przemierzeniu sporego obszaru zamarzniętego morza nie udało się upolować żadnej foki. Także Qillaq nie odniósł sukcesu. Dopiero wracając późnym wieczorem na nocleg do Neqe, tuż nieopodal chaty, Piitaq wypatrzył na fiordzie używany otwór oddechowy. W oka mgnieniu zeskoczył z sań i stanął nad otworem. Jednak jego strzał był niecelny i foka została ledwo draśnięta, jak twierdził Piitaq, w policzek.

Postanowił jej jednak poszukać na drugi dzień, ponieważ na lodzie widać było ślady krwi. Nazajutrz, wykorzystując lusterko z mojego kompasu, przywiązanego do rękojeści bata, bracia przez przerębel spoglądali pod lód, poszukując zranionej foki. Niestety bez rezultatu.

Ruszyliśmy więc ponownie przeszukiwać zamarznięte morze w poszukiwaniu fok. Jednak pomimo wielkiego wysiłku włożonego w polowanie oraz znalezieniu przez Piitaq co najmniej kilkunastu używanych otworów oddechowych fok, powtórzył się scenariusz z dnia poprzedniego i do Siorapaluk wróciliśmy w nocy bez zdobyczy. Niestety nie my jedyni. Żadnemu myśliwemu nie dopisało szczęście, jedynie żonie Piitaq – Tukumek – udało się złapać w sidła zająca bielaka. Zjedliśmy go na obiad następnego dnia.

 

 

Harpuny i sidła

 

Drugi tydzień pobytu w Siorapaluk poświęciłem na poznanie techniki polowania na morsy (skoro nie mogłem zobaczyć tego w praktyce, chciałem choć teoretycznie poznać zasady) oraz na narwale.

Karl pokazał mi i dokładnie objaśnił poszczególne etapy przygotowywania harpuna na morsy oraz sam moment upolowania zwierzęcia. Mors uważany jest przez Inuitów za najbardziej niebezpiecznie zwierzę Arktyki. Często zdarza się, że podczas polowania na nie latem z wody, łodzie czy kajaki łowców zatapiane są przez morsy. Także zimą, kiedy poluje się z krawędzi lodu można samemu stać się ofiarą morsa, który broniąc siebie i stada potrafi połamać lód i wciągnąć myśliwego pod wodę.
 
Zobacz film przedstawiający szkolenie z umiejętności łowieckich, który Norbert Pokorski zrealizował podczas wyprawy


Piitaq swojego najlepszego przyjaciela stracił właśnie podczas polowania na morsy z kajaka, kiedy to dorosły osobnik wbił swoje kły w poszycie kajaka i wciągnął w głębinę.

Polując zimą na morsy należy podejść do krawędzi lodu niepostrzeżenie, zostawiając wcześniej z dala zaprzęg, aby psy nie spłoszyły stada morsów. Kiedy wypatrzy się już odpowiednie zwierzę, rzuca się w jego kierunku harpun, do którego przymocowana jest lina. Jej koniec w postaci pętli trzyma się w zębach i po celnym rzucie (ostrze harpuna wbija się pod grubą skórę zwierzęcia) natychmiast nakłada na łomik do lodu i wbija mocno w lód, tak aby walczący mors nie wyrwał jej z rąk.

Kiedy zwierzę się zmęczy, dobija się je strzałem z karabinu i przy pomocy psów wyciąga na lód. Dorosły samiec to ponad tona mięsa i dla 20 psów wystarczy na półtora miesiąca. Niestety każdy z myśliwych ze Siorapaluk może w ciągu roku pozyskać tylko dwa osobniki. Jednego zimą, a jednego latem. To obostrzenia nałożone na Inuitów przez rząd Grenlandii, w porozumieniu z organizacjami ekologicznymi i europejskimi komisjami.

Podobne limity dotyczą narwali, wołów piżmowych i niedźwiedzi polarnych. Utrudnia to bardzo życie mieszkańcom osad z północy Grenlandii, które zamieszkuje już niespełna 100 myśliwych. Trudniej niż kiedyś jest im wykarmić siebie, rodziny i psy, dlatego też młodzi wolą wyjechać na południe niż kultywować tradycje przodków.

 

Po lekcji uzyskanej od Karla, udałem się do Piitaq, który pokazał mi jak stawia się sidła na zające oraz poluje na narwale. Narwale podobnie jak morsy zabija się przy użyciu harpuna, z tym, że liny, do której przywiązane jest ostrze harpuna nie przytrzymuje się, ale do jej końca przywiązuje się pływak zrobiony ze skóry foki, który wyrzuca do morza. Dzięki temu narwal nie może zanurkować, szybciej się męczy walcząc o życie i nie zatonie, kiedy wyda ostatnie tchnienie.

Na narwale poluje się z kajaka, a harpun w ich kierunku rzuca się przy pomocy specjalnego miotacza, co znacznie zwiększa zasięg jak i siłę. Narwal tak jak i mors jest bardzo cenną zdobyczą dla łowców. Jego surowa skóra, zawierająca bardzo duże ilości witaminy C, uważana jest za przysmak natomiast kieł narwala (podobnie jak morsów) jest obecnie jedyną zdobyczą, którą myśliwi mogą sprzedać.

Dzięki staraniom Greenpeace i WWF nie wolno sprowadzać skór fok czy niedźwiedzi polarnych z Grenlandii do Europy. Sprzedaż skór dawniej była głównym źródłem pozyskiwania pieniędzy przez myśliwych.

Oprawianie foki (fot. Norbert Pokorski)
Norbert Pokorski Greenland Experience 2013

 

 

Odwiedziny


Popołudnia i wieczory tradycyjnie spędzaliśmy z Piitaq i Tukumek na wizytach (czas mojego pobytu w Siorapaluk zbiegł się z wyborami do parlamentu, więc wieczorami chętnie dyskutowano o polityce). Inuici odwiedzają się niemal każdego dnia, a w zwyczaju jest, że wchodząc do czyjegoś domu nie puka się (tak czynią tylko biali i nie jest to uważane za grzeczne).

Każdy z gości jest od razu częstowany herbatą czy kawą, którą spożywa się przeważnie na stole. Natomiast mięso, ryby czy inne specjały, jak suszone czy mrożone jaja edredonów (kaczki morskie), spożywa się na podłodze używając noża. Mięso czy ryby są przeważnie zajadane na surowo, do tego najczęściej zamrożone. Ma to swoje praktyczne uzasadnienie – gotowane potrawy tracą wiele witamin i mikroelementów, o które niezwykle trudno w Arktyce.

W czasie mojego pobytu w Siorapaluk miałem okazję spróbować wielu inuickich przysmaków, miedzy innymi sfermentowanych alczyków (małe ptaki morskie), które latem łapie się przy pomocy siatki, po czym w całości (z piórami i wnętrznościami) upycha w workach z foczych skór. Przysypane kamieniami fermentują kilka miesięcy. Jedząc je obiera się ze skóry i zjada mięso, kości, tłuszcz oraz wnętrzności. Wbrew pozorom jest to dość smaczne, choć dla nas Europejczyków wychowanych na innej kuchni sam zapach albo wygląd może być odstraszający.

W Inuickim domu (fot. Norbert Pokorski)
Norbert Pokorski Greenland Experience 2013


Podczas jednej z wizyt miałem okazję poznać Akanę, inuitkę, która wielokrotnie brała udział w wielomiesięcznych (około 8 miesięcy każda), myśliwskich wyprawach z Siorapaluk na południe Wyspy Ellesmere’a i z powrotem – wokół Basenu Kane’a. Wielu myśliwych ze Siorapaluk robiło (i nadal robi, polując choćby na niedźwiedzie polarne w Basenie Kane’a) takie wyprawy. Piitaq będąc jeszcze dzieckiem przejechał kilka tysięcy kilometrów zimą na saniach podczas łowieckiej wyprawy jego rodziców z Siorapaluk na południe i z powrotem.

Kiedy słuchałem opowieści Akany, pomyślałem o naszych współczesnych wyprawach polarnych, o całej tej oprawie medialnej i chwale bohaterów. Wydało mi się to śmieszne, ponieważ Inuici takie wyprawy (a nawet o wiele trudniejsze) robią na co dzień – bez sponsorów, mediów, z niezwykle prostym sprzętem i do tego samodzielnie zdobywając pożywienie (a nie ciągną „kosmiczne”, liofilizowane jedzenie z sobą). To są bohaterowie i prawdziwi zdobywcy Arktyki, o których nie przeczyta się w gazetach i nie usłyszy w TV.

 

 

Wiosna

 

Po dwóch tygodniach pobytu w Siorapaluk stwierdziłem, że nie należy dłużej wykorzystać gościnności moich znajomych i czas wrócić do Qaanaaq. Tym bardziej, że ten rok ze względu na zły stan lodu był dla nich bardzo trudny i wiele czasu musieli poświęcać na polowania, z których najczęściej wracali z pustymi rękoma.

Moja obecność z pewnością nie pomagała, wręcz przeciwnie, często płoszyłem myśliwym foki swoim „niedoświadczeniem”, choć nigdy nie mieli o to do mnie pretensji.

Poza tym lód stawał się coraz cieńszy, a woda pojawiła się już w pobliżu osady, co budziło obawy o możliwość powrotu do Qaanaaq po lodzie morskim. W prawdzie istnieje szlak ze Siorapaluk do Qaanaaq przez doliny i lodowce, ale jest on o wiele dłuższy i bardziej niebezpieczny.

Namiot Norberta Pokorskiego rozbity wśród zabudowań Siorapaluk (fot. Norbert Pokorski)
Norbert Pokorski Greenland Experience 2013


W piątek około południa wyruszyłem w drogę powrotną. Pożegnałem się z moimi znajomymi, zapakowałem na sanie swój dobytek oraz prezenty jakie otrzymałem od Inuitów i korzystając z oferty Karla, który jechał sprawdzić sieci na foki, wyruszyłem jego zaprzęgiem na drugi brzeg fiordu.

Tam zamierzałem spędzić noc w chacie myśliwskiej, dzięki czemu mogłem następnego dnia wyruszyć w drogę bardzo wcześnie rano. W ten sposób skróciłem czas marszu z Siorapaluk do Qaanaaq z czterech do trzech dni.

Przemierzając z Karlem fiord, natknęliśmy się na trzy zaprzęgi ze Siorapaluk wiozące turystów. Jakże wielkie było moje zaskoczenie, kiedy odpowiadając na pytanie małżeństwa Francuzów: "Skąd jestem",  usłyszałem: „O mój Boże”. Okazało się, że Asia, żona Viviena jest Polką spod Tatr, która kilka lat temu wyemigrowała do Strasburga. Umówiliśmy się, że spotkamy się ponownie w hotelu Qaanaaq, kiedy wrócą za kilka dni z wycieczki. Poza tym okazało się, że mamy bilety na ten sam lot powrotny do Kopenhagi, więc mieliśmy sporo czasu na podzielenie się wrażeniami z wyjazdu.

Marsz do Qaanaaq przebiegł bez kłopotów. Wprawdzie lód w wielu miejscach był już połamany i mokry, jednak trzymając się śladów zaprzęgów udało mi się pokonać niebezpieczne miejsca i w niedzielę wieczorem rozbić namiot w pobliżu hotelu Hansa Jensena.

Od opuszczenia Siorapaluk temperatura podnosiła się z każdym dniem. Kiedy dotarłem do Qaanaaq było tylko 10 stopni mrozu. W nocy zaczął wiać wiatr, padać deszcz, a temperatura podniosła się do plus 6 st. C.

Norbert Pokorski w swoim namiocie (fot. Norbert Pokorski)
Norbert Pokorski Greenland Experience 2013


Nad ranem cały śnieg zniknął, co spowodowało, że śledzie mojego namiotu przestały go przytrzymywać i musiałem poszukać nowego miejsca, z resztkami śniegu, gdzie mogłem ponownie rozstawić namiot. Znalazłem je nieopodal domu Preba. Niestety dodatnia temperatura spowodowała pogorszenie pogody i mój lot powrotny odwołano.

Jednak linie lotnicze Air Greenland na czas oczekiwania na kolejny lot opłaciły mi pobyt w hotelu Hansa Jensena wraz z wyżywieniem, więc nieoczekiwany, dłuższy pobyt w Qaanaaq nie był problemem. Tym bardziej, że w hotelu nie byłem sam. Czterodniowy, przymusowy pobyt urozmaiciliśmy polowaniem na zające, wycieczkami w góry oraz połowem ryb w pobliskim fiordzie.

W niedzielę wylecieliśmy z Qaanaaq i z noclegiem w Ilulissat (Air Greenland zapłaciło nam za czterogwiazdkowy Hotel Arctic z widokiem na Zatokę Disco) bez problemów dotarliśmy do Kopenhagi.

 

*W tekście unikałem stosowania słów z dialektu Thule, ponieważ wszystkie one znajdują się w przygotowanym przeze mnie słowniku, będącym dodatkiem do tekstu.

Ze słownikiem możesz zapoznać się tutaj: Słownik.

 

 

Partnerzy wyprawy i patroni medialni

roberts          narval          primus

ngt          zew          logoFE

 

 

 

Drukuj PDF