piątek, 05 sierpnia 2016

Atlantyk zjedzony x 2


Żeglowanie na łupinie w sztormowej pogodzie (for. www.zewoceanu.pl)


Po ponownym pokonaniu Atlantyku w stronę wschodnią, które zajęło 54 dni, odliczając przystanek na Azorach, para żeglarzy z Krakowa szczęśliwie zacumowała wczoraj przed południem w Cherbourgu we Francji. „Lilla My” stał się najmniejszym polskim jachtem, który przepłynął Atlantyk w obie strony.

O regatach oceanicznych na maleńkich jachtach czytaj w artykule: Setką przez Altantyk.
O ich wypłynięciu w powrotną drogę pisaliśmy w artykułach: Powrót setki oraz Lilla My na Azory.


Obecnie „Mała” ma na logu już 9037 Mm (16737 km). Ostatni etap dał załodze najbardziej popalić. Pogoda była bardzo zmienna (potwierdzali to też uczestnicy regat OSTAR). Mimo, że ostatni etap przebiegł ponownie bez większych problemów technicznych, morze kilkakrotnie zalewało kokpit małego jachtu. Raz wdarło się nawet do kabiny, pomimo zamkniętej zejściówki, kompletnie mocząc załogę i ich rzeczy.

Para żeglowała między innymi przez 4 dni w rejonie przemieszczania się grupy niżów, przy wietrze 7-8 w skali Beauforta. 13 i 14 czerwca używali dryfkotwy z łańcuchem oraz sztormowego foka. Przez kolejne dwa dni w użyciu była już tylko dryfkotwa i żegluga na takielunku (maszt i olinowanie stałe).

Ubieranie się przy tej pogodzie w ciasnej miotanej przez fale kabinie, aby wyjść i zmienić żagle, było bardzo uciążliwym zajęciem. Do tego, z powodu przerdzewiałej śruby, musieli zakleić jedyny wywietrznik zapożyczony ze śródlądowej żaglówki, przez co, pomimo braku upałów, mocno dawała się we znaki wilgoć.

Warto zwrócić uwagę, że Szymon Kuczyński i Dobrochna Nowak wytrzymali ze sobą na tak skrajnie małej i trudnej do życia przestrzeni. Ale byli do tego przygotowani – przez dwa lata ćwiczyli wspólne mieszkanie w 18-metrowej kawalerce na krakowskim Kazimierzu. To również w tej kawalerce powstały pierwsze wręgi i grodzie do ich jachtu.

Podobnie jak żeglarze, dzielnie trzymał się kadłub małego jachciku. Jest on darzony przez Szymona i Dobrochnę absolutnym zaufaniem. To bardzo istotny czynnik pozytywnie oddziałujący na psychikę żeglarzy w trudnych warunkach.

Bezsprzecznie najtrudniejsze było pożegnanie, jakie zgotował załodze Ocean Atlantycki w Kanale La Manche – czyli ostatnia doba żeglugi. Wiatr ponownie 7-8 w skali Beauforta, do tego wysoka, stroma i załamująca się fala, bardzo przenikliwy chłód (pamiętajmy że załoga wraca z tropików), silnie prądy do 4 węzłów (7,4 km/godz.) oraz duży ruch statków, a do tego regaty samotników „Le Figaro”, w których startowało ponad 30 jachtów.

Tej ostatniej nocy nie można już było rzucić dryfkotwy. Trzeba było ciągle sterować i do tego prowadzić czujną obserwację. Na koniec ocean postanowił jeszcze zabrać im większość garnków, które czekały w kokpicie na mycie.

Dobrochna Nowak wraca teraz do Polski. Na jej miejsce przyjeżdża też Krakowianin, Filip Sułkowski, aby pobrać nauki u mistrza Szymona Kuczyńskiego na ostatnim etapie żeglugi do Polski.

autor: Aleksander Hanusz

 

 

Drukuj PDF