piątek, 05 sierpnia 2016

Lilla My na Azorach

lilla my na azorach
Sześć dni ciszy na środku oceanu (fot. www.zewoceanu.pl)


Lilla My, 5-metrowy sklejkowy jacht, którym Szymon Kuczyński i Dobrochna Nowak wracają do Europy po transatlantyckich regatach Setek, wczoraj o godz. 1 w nocy  bezpiecznie zacumował w porcie Horta na Azorach. Po 34 dniach żeglugi z Anguili na Karaibach.

O ich wypłynięciu w powrotną drogę pisaliśmy w artykułach: Powrót setki oraz Lilla My na Azory.
O regatach oceanicznych na maleńkich jachtach czytaj w artykule: Setką przez Altantyk.

Załoga dotarła w bardzo dobrych nastrojach i w komplecie. Zapasy pozwoliłyby żeglarskiej parze pociągnąć rejs od razu do Francji, co było brane pod uwagę, lecz walory turystyczne Azorów okazały się zbyt kuszące. Załoga uczciła bezpieczny „przelot” wizytą w barze, gdzie wypito tradycyjny toast „za szczęśliwe ocalenie”.

Dobrochna Nowak jedynie w pierwszym tygodniu rejsu odczuwała stromą falę, przy wietrze 4-6 w skali Beauforta, oswajając chorobę morską w koi. Później było już lepiej – na tyle dobrze, że załoga zdecydowała się ominąć Bermudy i skręcić na wschód.

Niestety wtedy zabrakło wiatru i przyszło im spędzić aż 6 dni w pochmurnej ciszy, z tygodnia bezwietrznej pogody w trakcie całego rejsu. Przemieszczając się z prędkością od 0,5 do 2 węzłów w okazjonalnych podmuchach wiatru, próbowali zabijać nudę czytaniem ebooków, jednak problemem był niedostatek prądu w baterii nie doładowywanej z panela słonecznego.

Przez większość trasy jachcik prowadził samoster (fot. www.zewoceanu.pl)
Lilla My


Z pasją i oddaniem gotowali. To sprawiło, że w ciągu tego przelotu wcale nie schudli, a nawet lekko przybrali na wadze. Trzeba dodać, że Lilla My wciąż nie dorobiła się jachtowej kuchenki z prawdziwego zdarzenia na kardanie (rodzaj huśtawki poziomującej palniki podczas bujania), a gotowanie odbywało się na małej turystycznej kuchence na kartusze.

Nie zabrakło także wody, mimo że zużyli jej rekordowo mało - jedynie 100 litrów przez ponad miesiąc na dwie osoby! Wstyd przyznać, lecz jedyne czego zabrakło to… papieru toaletowego!

Po prawie tygodniu ciszy, nadeszły smsem prognozy o silnym wietrze, tak więc załoga wzorowo się przygotowała na warunki półsztormowe. Na szczęście rozwiało się tylko na tyle, żeby zapewnić dobrą żeglugę. Niestety z kierunku wschodniego, ale było to lepsze niż cisza.

W połowie maja nadeszły kolejne ostrzeżenia o wietrze od 4 do 6 w skali Beauforta, lecz tym razem przywiało mocniej – jednej nocy nawet do 7. Sam fok pozwalał na jazdę z prędkością 5 węzłów. Pomimo, że jacht ostatecznie dobrze poradził sobie z ostrzejszymi warunkami, załoga zaczęła zastanawiać się nad solidnością połączeń pasów poszycia, które sama laminowała.

Problemem było to, że jacht jest… zbyt szybki! Wyskakując z rozpędem na jednej fali, spadał z łoskotem wprost na czoło kolejnej. W tych dniach padł rekord dobowego przelotu: 124,7 mili morskiej.

W czasie całego rejsu naliczyli około osiem statków oraz trzy jachty. Więcej pojawiało się poza horyzontem, na ekranie systemu AIS – średnio jeden dziennie. Z załogą jachtu Vava U udało im się zamienić kilka zdań przez radio.

autor: Aleksander Hanusz

 

 

Drukuj PDF