piątek, 05 sierpnia 2016

Tarasin na Rio Tunia


Maciej Tarasin (fot. www.greenhell.org)


Słowo rafting może przypominać wycieczkę turystyczną w leniwe popołudnie na wygodnym pontonie. Jednak to co robi Maciej Tarasin śmiało to eksploracja w czystej postaci.

Urodzony w 1975 roku polski podróżnik specjalizuje się w raftingu na trudnych i trudno dostępnych rzekach. W latach 90. XX w. zaczął od spływów rzekami Polski. Między innymi: Brdą, Drawą, Kwisą, Pilicą, Sanem, Wartą czy Wieprzem. Potem zaczął zapuszczać się zagranicę.

Jego największe dokonania to spływy: Nahanni w północnej Kanadzie (427 kilometrów), Omo w Etiopii (506 kilometrów), Tuichi w boliwijskiej Amazonii (na własnoręcznie zbudowanej tratwie) oraz Altamachi w boliwijskich Andach (pierwszy spływ w historii, 250 kilometrów).

Jesienią 2011 roku Maciej Tarasin wraz z Tomaszem Jędrysem wybrali się na spływ rzeką Yari w kolumbijskiej Amazonii. Tym razem nie udało się przepłynąć założonego odcinka. Polaków podjęła helikopterem kolumbijska armia.

Obszerną relację z wyprawy na Yari czytaj w relacji Macieja Tarasina: Rzeka podstępów.


Wczoraj Maciej Tarasin rozpoczął kolejny spływ w Kolumbii. Tym razem z Polski, 7 listopada, wyleciał sam. Na miejscu spotkał się z lokalnym indiańskim przewodnikiem i po kilku dniach dotarli do górnego odcinka rzeki Macaya o Tunia.

– W to miejsce da się podjechać samochodem. Chociaż, żeby się tam dostać, będziemy jechać z Bogoty kilka dni – wyjaśniał Maciej Tarasin w rozmowie z Forum Extremum przed wyruszeniem na wyprawę.

Samochodem, nie znaczy, że łatwo. Po pierwsze amazońskie drogi (bo miejsce startu jest w sercu wilgotnego lasu równikowego) pozostawiają wiele do życzenia. Po drugie po drodze trzeba minąć kilka posterunków wojskowych. W okolicach wciąż działa kolumbijski FARC, czyli narko-partyzanci. Na każdym posterunku żołnierze mogą nie przepuścić (choć najwyraźniej Polakowi udało się przedrzeć, bo rozpoczał spływ). Po trzecie, i najważniejsze, to naprawdę dziki, wręcz dziewiczy teren. Nawet Kolumbijczycy zapuszczają się tam rzadko.

Celem, który postawił sobie Maciej Tarasin, jest nie tylko spłynięcie Macaya o Tunia.  Po około 10 dniach Polak przewiduje, że dopłynie do większej rzeki – Apaporis. I dopiero tu zacznie się prawdziwa przygoda.

– Chcę się przedostać przez las i góry na piechotę do odcinka źródłowego Rio San Jorge. To może być 10, 20 kilometrów. Ale prawdopodobnie będzie to najtrudniejszy fragment całej wyprawy. Będziemy musieli przenieśc kilkadziesiąt kilogramów sprzętu – wyjaśnia podróżnik.

Trasa spływu. Na czerwono: Rio Macaya o Tunia. Na niebiesko: Rio San Jorge. Na żółto: Rio Yari


Sam spływ San Jorge może być o tyle niebezpieczny, że przez lata nikt się tu nie zapuszczał. Nikt oprócz… FARC. To właśnie w tych okolicach lewicująca dawniej, a obecnie produkująca i handlująca kokainą organizacja militarna, ma swoje „fabryki”. Ukryten w gęstym, niedostępnym lesie.

Dlaczego Maciej Tarasin zapuszcza się akurat w tak niebezpieczny rejon?
– Po pierwsze żaden biały człowiek nie spłynął jeszcze tymi rzekami. Ale przede wszystkim chciałbym zobaczyć z bliska Park Narodowy Chiribiquete – wyjaśnia Maciej Tarasin.  

Kolumbijski Park Narodowy Chiribiquete liczy prawie 13 000 kilometrów kwadratowych (dla porównania Tatrzański Park Narodowy ma powierzchnię około 211 kilometrów). Najbardziej charakterystycznym elementem tutejszego krajobrazu są wystające z lasu tepuj – ostańce skalne o pionowych ścianach i rozległych, płaskich wierzchołkach.

– Prawdopodobnie żyją tu nie odkryte jeszcze gatunki flory. Może podczas przemarszu znad Yari na San jorze uda nam się znaleźć jakieś rysunki naskalne – wyraża marzenie Maciej Tarasin.

Petroglify z Chiribiquete to prawdziwy rarytas, choć mało kto widział je na własne oczy. Przedstawiają postaci ludzkie, jak i zwierzęce, choćby jaguary. Liczą kilka tysięcy lat.

Maciej Tarasin zakłada, że spływ potrwa około 22 dni. – Te rzeki mają raczej charakter nizinny, ale oczywiście będzie kilka miejsc z biała wodą, kilka przełomów. San Jorge ma charakter nieco bardziej górski. Na to jestem jednak przygotowany – wyjaśnia.

Polak będzie spływać nie lada pontonem. Bear Grylls, który dla telewizyjnego kanału Discovery realizuje serię filmów pod tytułem „Escape from hell”, postanowił przedstawić w jednym z odcinków historię Tarasina na Yari. Dzięki temu, o wyprawach Polaka dowiedział się Larry Laba właściciel firmy produkującej profesjonalne pontony – Soar. I postanowił przekazać egzemplarz Maciejowi.

– Łódź ochrzczę imieniem „Bear” – zapowiadał przed wyjazdem Maciej Tarasin. Zapewne teraz ujeżdża niedźwiedzia w amazońskim lesie.

 

autor: Jakub Karp

 

 

Drukuj PDF